Teraz Czytasz
Balonowy rekord: z Chochołowskiej do stratosfery

Balonowy rekord: z Chochołowskiej do stratosfery

Łucja Łukaszczyk
Napełnianie balonu Gwiazda Polski

Wszystko wydawało się sprzyjać. Nowoczesne technologie, doświadczona załoga, korzystne prognozy pogody. Start największego na świecie balonu, który miał wznieść się do stratosfery, zaplanowano w Dolinie Chochołowskiej na październik 1938 r.

Gwiazda Polski, bo tak w konkursie nazwano stratostat, miała wznieść się na 30 km nad powierzchnię ziemi, bijąc tym samym o ponad 7 km rekord ustanowiony trzy lata wcześniej przez dwójkę Amerykanów. Wyzwanie było spore: polski balon stratosferyczny miał osiągnąć fizyczną granicę lotu balonem, powyżej której z powodu małego ciśnienia przestaje on być wypierany do góry. Kluczowym elementem było też zapewnienie bezpieczeństwa załodze: na tej wysokości brakuje tlenu, a bez hermenetycznej kopuły doszłoby do zagotowania w ciele płynów ustrojowych.

Wodór zamiast helu

Budowę balonu rozpoczęto w czerwcu 1937 r. W Wytwórni Balonów i Spadochronów w Legionowie powstała uszyta z jedwabiu i uszczelniona naturalnym kauczukiem powłoka o imponujących wymiarach. Jej wysokość po napełnieniu miała wynieść 120 m. Co ciekawe, Gwiazda Polski do dziś pozostała największym na świecie tradycyjnym balonem stratosferycznym wielokrotnego użytku; konstruowane obecnie stratostaty robione są z myślą o jednorazowym locie. Stalowa gondola w kształcie kuli o średnicy 2 m prócz miejsca dla dwóch pilotów mieściła m.in. przyrządy naukowe do badań promieni kosmicznych i urządzenie przypominające czarną skrzynkę. Balon miał być napełniony helem, jednak problemy z dostawą gazu z Ameryki spowodowały, że ostatecznie zdecydowano się napełnić go wodorem.

Iskierka i halny

Balon budził powszechną sensację. Poczta Polska wydała okolicznościowy znaczek, można było kupić pamiątkowe fragmenty materiału, z jakiego zrobiona była powłoka oraz bilety wstępu na Polanę Chochołowską, skąd 14 października 1938 r. balon miał wystartować. Kornel Makuszyński pisał: „Po raz pierwszy ujrzano tu ciężarowe auta, wiozące czarno-biały okrągły domek, co w górę poleci, i niezmierną jedwabną płachtę, co się w taki kształt wydmie, że będzie nad płaską ziemią wyglądał jak wykrzyknik po banalnym płaskim zdaniu. Potężną karierę zrobiła Chochołowska Polana. Od dziś będzie «jaśnie oświecona», bo pono reflektory o sile trzech miliardów świec zaleją ją światłem. Zakrzykną pastuszkowie: – «Skąd ta łuna bije, tak miła oku?» – jeśli w przódzi nie uciekną w trwodze przeraźliwej”. Nie wiedział felietonista, że niechcący przewidział finał przedsięwzięcia.

W nocy z 13/14 października, podczas napełniania powłoki balonu, niespodziewanie zerwał się wiatr halny. Ze względów bezpieczeństwa zdecydowano się wypuścić gaz z balonu, jednak silne podmuchy wiatru wtłaczały do wnętrza powietrze, które z wodorem tworzy wybuchową mieszankę. W wyniku tarcia o siebie warstw jedwabiu powstała iskra i… balon stanął w płomieniach. Kolejna próba miała odbyć się za rok, we wrześniu 1939 r.

W tekście korzystałam m.in. z książki B. G. Sali „Sekrety Zakopanego” oraz zbioru felietonów K. Makuszyńskiego „«Gniazdo słońca» i inne felietony”.

Dołącz do dyskusji

Dodaj Odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.

Przewiń Do Góry